Niestety, oglądając ten film nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że oglądam teatr telewizji czy wręcz "Koronę Królów" - a nie profesjonalną zagraniczną produkcję.Mimo dobrej obsady niestety wyszło sztucznie, tandetnie, miałko i bez polotu. Kostiumy i charakteryzacja raczej groteskowa [Clive Owen wyglądał fatalnie w tej prawie spadającej mu z głowy peruce,Naomi Watts jako "zła" bliźniaczka raczej budziła politowanie niż straszyła], aktorstwo niestety totalnie drewniane - Watts i Owen jakby znudzeni recytowali swoje kwestie, zero wczuwania się w rolę, zero naturalności. Koleś grający Hamleta fatalny - nie dość, że niedobrany pod względem wyglądu w stosunku do pierwowzoru to jeszcze aktor jednej miny, coś a la Pattinson w serii "Zmierzch".Z jego strony kompletnie nie czułam zaangażowania w romans z Ofelią.
Daisy Ridley to jedyny jasny punkt tego filmu - czaruje na ekranie, jako jedyna chyba podeszła do swojej roli z sercem i za to ode mnie dodatkowa gwiazdka.Sama fabułą: no cóż,daleka od powalającej czy logicznej - mdły romans z konfliktem rodzinnym w tle. Tym razem Ofelia jednak nie jest ofiarą, a to ona zdaje się rozdawać karty. Mimo, że postać bardzo uwspółcześniona i ufeministyczniona to i tak ostatecznie jest ofiarą toksycznego związku moim zdaniem.
Dużo w fabule dziur logicznych i czasem brak elementu przyczynowo-skutkowego, akcja skacze jak oszalała, postaci poboczne mogłyby nie istnieć bo nie mamy w ogóle nakreślonych ich motywacji czy nawet cech charakteru. Hamlet jest irytujący, Ofelia znowu niczym Rey w SW - biorąca sprawy w swoje ręce i kopiąca wszystkich po tyłkach...
Jeśli rozpatrywać to w kategoriach pastiszu dzieła Szekspira to nawet można się ubawić. Jeśli jednak ktoś zrobił to całkiem na serio z całym tym feministycznym zadęciem i patosem - to pozostaje tylko pokiwać z zażenowaniem głową.